O systemie edukacji w Polsce można pisać doktoraty, tym bardziej o edukacji wyższej. Dlaczego ten system jest zły i powinien się zmienić, ale niestety na próżno szukać nadziei?
Jestem sobie studentką drugiego kierunku na ASP. O zderzeniu ze ścianą, czyli życiem, a tym co jest w promocji, tudzież przy wcześniejszym prowadzącym owy kierunek, rozpisywać się nie będę, lecz ujmę to krótko - idzie to w bardzo złą stronę.
Edukacja artystyczna ma ogromny potencjał, zarówno w pracy nauczyciela (tak, można się wykazać pracując w szkołach prywatnych), ale także jako swoistego łącznika pomiędzy sztuką a odbiorcą - co w naszym kraju przydałoby się ogromnie. Idąc na ten kierunek miałam wielkie nadzieje na znalezienie pracy w instytucji, o jakież było moje zdziwienie, po wysłaniu wielu cv i zerowym odzewie, pomimo, iż zwykle spełniałam 70-80% podanych wymagań. Drugą stroną medalu jest to, że edukacja ma trochę złą sławę i czasem krakowskie wielkie muzea szukają do oprowadzania osób, np. po konserwacji, albo niezwiązanych ze sztuką kierunkach. Pada czasem pytanie "a cóż się robi na takich studiach?", a odpowiedź "tak wiele, a naprawdę nic" trzeba ubrać ładnie w słowa. Niestety studia dobrej pracy nie gwarantują, chyba, że kończy się uczelnię zagraniczną, albo kierunki typu medycyna, czy informatyka. Wiedziałam to, zrozumiałam.
Kolejnym kretyńskim pomysłem miłościwie panujących nam rządów są plany powrotu do jednolitych, pięcioletnich studiów na wielu kierunkach. Nie będę uświadamiać nikogo, że żyjemy w zgoła innych czasach, a moje pokolenie, albo moi znajomi o około 10 lat młodsi ode mnie nie mogą się za bardzo w tym zjełczałym myśleniu odnaleźć.
Stąd - badana grupa osób w przedziale wiekowym 17-27, kobiety i mężczyźni - są bardziej skłonni do szukania kursów, które gwarantują jakieś lepsze zatrudnienie niż wpadanie w wir życia studenckiego i "tracenie niepotrzebnego czasu". Owszem, ze wszystkimi tezami się zgadzam, uważam jedynie, że studia spełniają jedną ważną funkcję - rozwój intelektualny. Lecz i tu polemizowałabym lekko, ponieważ zależy to od kierunku. Poszerzanie horyzontów w dzisiejszym świecie jest zgoła łatwiejsze, niż jak moi rodzice w latach 90. pisali matury.
Jeśli zaś chodzi o nauczanie sztuki w Polsce, to mam bardzo dużo refleksji - porównując to do nauki w UK, gdzie studiowałam przez rok.
Po pierwsze - nauczanie sztuki na uczelniach wyższych (mówię tu o swoim wydziale) ma zły program. Brakuje nam solidnych ćwiczeń z mistrzów, np. Zorn, Sargent, metody, a także pracy kolorem. Większość póz i martwych natur to szare na szarym przez kilka lat, ciężko potem wejść w kolor.
Po drugie - brakuje nauki technologii. Uważam, że cały wydział malarstwa powinien mieć technologię malarską co najmniej trzy lata. Dla przykładu - kierunki edukacji i scenografii technologii wcale nie mają. Osobiście miałam to szczęście na malarstwie, lecz rok to wciąż niewiele.
Po trzecie - zapychacze, które nie wnoszą nic, prócz obcinania godzin z malarstwa. Plan, który dostałam na szóstym semestrze licencjatu to beka jak rzeka, zamiast odpaść, doszły trzy nowe przedmioty, w efekcie czego mam ich 15. Dlaczego ktoś w ogóle wpadł na pomysł przeładowywania studiów kompletnie niepotrzebnymi przedmiotami?
Na medycynie, prawie, różnych inżynieriach, wykłady obecnie są nieobligatoryjne i nikt nie sprawdza obecności. Liczą się laborki i ćwiczenia.
Po czwarte - traktowanie studentów jak przedszkolaków. To postawa, z którą można spotkać się na wielu uczelniach wyższych, ale powoli, na szczęście, zaczyna odchodzić do lamusa w niektórych miejscach. 2 nieusprawiedliwione nieobecności - wylatujesz. Student pracujący? Zostań w pracy, zamiast studiować, lub "za moich czasów to się tylko w wakacje pracowało".
Po piąte - niedopasowany program do realiów. To punkt, który w zasadzie powinien znaleźć się wyżej, jednak w porównaniu ze studiami, które podjęłam w 2015 roku na Westminster, program tam, te kilka lat temu, a tutaj obecnie to znów beka jak rzeka. Nowe technologie lub pomysły? Spoko, ale my Was tego nie nauczymy, zamiast tego, będziecie robić licencjat, makiety i warsztaty, które się nie odbędą.
Po szóste - starasz się poza uczelnią? No fajnie, ale po co. A przyjaźnisz się z jakimś ważniejszym prowadzącym?
Sama stoję przed wyborem "i co dalej?", ponieważ na magisterkę na edukację iść nie zamierzam, a o ile ukończę ten drugi licencjat i nie przeleje się czara goryczy, choć myślę, że rzucając te studia teraz, zyskałabym cenny czas.
Rozważam także kursy, które później mogłyby mi pomóc znaleźć bardziej sensowną pracę, ponieważ choć lubię uczyć, to jednak praca nauczyciela jest ogromnie niewdzięczna (a to głównie za sprawą rodziców i ich podejścia) i mało płatna.
Poważnie zastanawiam się nad hipoterapią i behawiorystyką, ponieważ kocham pracować z końmi i sprawia mi to mnóstwo radości. Jednak staram się zejść na ziemię i poszukiwać konkretniejszego zajęcia.
Na koniec wrzucę kilka memów, dla rozweselenia tego przykrego padołu łez.
Ulubiony: